Ile cukru w szkoleW szkołach konsternacja.Od 1 września w szkołach powinna
zadziałać ustawa dopuszczająca do sprzedaży uczniom wybrane produkty spożywcze,
którą prezydent Bronisław Komorowski podpisał jeszcze w grudniu zeszłego roku.
Ustawa to za mało - potrzebne jest rozporządzenie ministra zdrowia o tym, co
będzie dopuszczalne w sklepikach i stołówkach. Ma wskazać nie konkretne
produkty, ale maksymalne wartości cukru, soli i tłuszczu w sklepikowym
asortymencie.
Resort się jednak spóźnia -
projekt rozporządzenia miał w kwietniu być konsultowany społecznie. Potem była
mowa o końcu maja. Jest czerwiec i nadal go nie ma. - Czasu na przygotowanie
się do nowego roku szkolnego zostało naprawdę niewiele. Nie dziwię się, że
szkoły i sklepikarze są podenerwowani- mówi „Wyborczej" poseł PSL Jan
Bury, jeden z pomysłodawców zmiany przepisów.
Brak rozporządzenia pozwala
kwitnąć szkolnym plotkom. - Bez rozporządzenia nie jestem w stanie skalkulować,
czy ta praca będzie mi się jeszcze w ogóle opłacać – mówi jeden z ajentów. -
Już dziś sprzedaję: jabłka, wodę, owocowe sałatki. Ale jak będę musiał całkiem
wyrzucić drożdżówki czy słone paluszki, to mogę zamykać biznes.
Zbyt restrykcyjnych przepisów
boją się też nauczyciele. - Nie widzę powodu, by wszystkie dzieci pozbawiać
słodyczy. Chudzielcowi, który ma 10 godzin WF-u w tygodniu, słodki baton nie
zaszkodzi, raczej doda energii - uważa Jan Hrynczuk, dyrektor SP nr 153 w
Krakowie. - Czy mam studiować skład każdego batonika sprzedawanego w sklepiku?
- pyta z kolei Artur Ławrowski, dyrektor Zespołu Szkól Integracyjnych nr 7 w
Krakowie.
Według dyrektorów szkół
ograniczenie sprzedaży jedzenia w sklepikach niewiele zmieni. - To, czego
dzieci nie zjedzą w szkole, zjedzą w domach. Albo matki zapakują im słodycze do
plecaków. Już teraz pakują garściami - przekonuje dyrektor Hrynczuk.
Więcej w: Gazeta Wyborcza
pełna lista aktualności
|